„Kiedyś było jakoś fajniej”, w kółko czytam i słyszę to stwierdzenie. Głównie odnosi się ono do stylu życia naszych dzieci, które pochłonięte nowymi technologiami nawet nie wiedzą, co to jest gra w klasy, gumę, itp. Dziś wszyscy z nosami w komórkach, tabletach, czy komputach. I w sumie nie ma się co dziwić, dziś w tym wirtualnym świecie znajdziemy wszystko, każdy znajdzie coś dla siebie, adekwatnego do zainteresować, wieku, upodobań.

Mnie w ogóle to nie dziwi, normalne, że nowinki wciągają, tym bardziej, że tak jak już pisałam tam jest wszystko. Wiecie co mnie dziwi bardziej, najbardziej mnie dziwi postawa dorosłych, którzy najpierw kupują dziecku laptop, komórkę, a potem nie mogą wyjść z podziwu jak to dziecko, nie potrafi zorganizować sobie czasu tylko:  „siedzi na tym komputerze”.  Dziecko spędza tyle czasu w sieci, ile mu na to pozwoli dorosły. Jeżeli masz dziecko kilkuletnie, to chyba jesteś wstanie na nie jakoś wpłynąć.  No i po co ośmiolatkowi, czy dziewięciolatkowi telefon. Czy dziś proponujesz dziecku gry planszowe? Pewnie rzadko, w  których domach są takie tradycje. Moja córka owszem gra w gry na komputerze, czy swoim tablecie, ale wie, że nie będzie tego robić przez cały dzień, jeśli mówię, że kończymy to ona wie, że jej czas minął. Gramy w gry planszowe, czytamy książki choć teraz rzadziej, bo młodsza nie zawsze na to pozwala. Lubi rysować, wymyślać zabawy, nigdy się nie nudzi, może to mało spotykane, ale zawsze znajdzie sobie coś do zrobienia. Nigdy nie mówi: „nudzi mi się”.

To My rodzice jesteśmy od wyznaczania granic i nasze dziecko będzie wykorzystywać to na co My pozwolimy. Zresztą jak wyznaczać granicę i dawać przykład skoro My dorośli mamy problem z kontrolowaniem własnego czasu w sieci. Gdyby takie technologie były w naszych czasach też zachowywalibyśmy się tak samo. Nie było ich, więc dzieci biegały po podwórkach, organizując czas wolny, wymyślały zabawy, miały więcej przyjaciół. To rodzice muszą być inspiracją dla swoich dzieci, bo od kogo mają brać przykład jak nie od nas. Nie jest już tajemnicą, że dzieci powielają zachowania dorosłych, wynosząc wiele rzeczy z domu, tym samym będą spędzać wolny czas  z ten sam sposób co ich rodzice.

Czy nie jest przypadkiem też tak, że My sami popychamy dzieci do takich zachowań? Kilkumiesięczny maluch już potrafi z zaciekawieniem wpatrywać się w ekran, bo coś innego, bo to już inna zabawka. Tylko pytam po co to robić? Jeśli dzieje się to od wielkiego święta to ok. Ale powtarzanie codziennie takich rytuałów jest już przesadą. Czasami chcemy mieć chwilę spokoju, bo pilnie trzeba zrobić jakąś rzecz, tylko  potem nie dziwmy się, że dzieciaki lgną do tego typu urządzeń. A czy z nami  dorosłymi jest  inaczej? Zaczynamy dzień od komórki i z komórką dzień kończymy, bo przecież jest tyle rzeczy do zobaczenia.

Dzieci zachowują się tak jak im na to pozwalamy, wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem, wszystko w nadmiarze przecież szkodzi.

Kiedyś telefon służył tylko do prowadzenia rozmów, dziś telefon to modny gadżet, to nasz aparat, nasz bank, nasz portal, nasza biblioteka, nasz sklep, nasza książka kucharska, nasze kino, nasze wszystko. Gdziekolwiek nie spojrzeć człowiek z komórką, nierozłącznie każdego dnia, telefon w torebce, kieszeni, z telefonem wszędzie, nawet do toalety. Takie czasy, za kilka może kilkanaście lat będą inne nowinki, którym ulegniemy podobnie jak dzisiejszym telefonom, laptopom.

Dzisiejszy wirtualny świat stwarza tyle możliwości, zresztą wspominałam już o tym w artykule „Miej odwagę być sobą” Daje możliwości i wiele możliwości zabiera. Dziś mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, nie trzeba żadnego wysiłku by cokolwiek znaleźć, czegokolwiek się dowiedzieć. Za moich czasów nawet licealnych, jeszcze większość biegała do bibliotek, musiała wykonać jakikolwiek wysiłek by napisać referat, wypracowanie, zrobić prezentacje. Na języku polskim trzeba było pisać wszystko: wypracowania na okrągło, wiersze, sonety, fraszki, nawet książkę. Polonistka była bardzo wymagająca. Nikt nie ściągał gotowca z internetu. Dziś pewnie takie rzeczy są weryfikowane, ale i tak jest łatwiej pisać na podstawie jakiegoś wzoru. W tym wypadku brak internetu dawał możliwość wykazania się kreatywnością. Dzięki temu, człowiek naprawdę miał możliwość nauczenia się pisać, jeśli oczywiście chciał.  Chociaż było trudniej, to ten trud miał sens. Oceny były przynajmniej adekwatne do wykonanej pracy. A przecież to pisanie przydaje się przez całe życie, nikt nie może powiedzieć: „po co się tego uczyć, jak nie wiadomo, czy się przyda”. Język polski zawsze się przyda.

Ja go zresztą uwielbiałam zawsze: w podstawówce, w liceum, czy w studium,  (przedmiot kultura języka) nigdy też nie stanowił dla mnie większych trudności, w odróżnieniu od przedmiotów ścisłych. Do dziś mówię, że z matematycznej wiedzy została mi tabliczka mnożenia. Moja pięta achillesowa. Jeśli chodzi o język polski nie żałuję ani jednej godziny poświęconej na jego nauce. Choć wymagania były ogromne, to efekt godny poświęcenia. Pisać lubiłam nie tylko w szkole, przez osiem lat pisałam pamiętnik i myślę, że to był niezawodny sposób, aby też nauczyć się pisać poprawnie.

Wiadomo, że wszystko ma plusy i minusy, internet pomaga, ale i szkodzi. Siedzenie nieustannie przed monitorem pogarsza wzrok, co zresztą jest udowodnione. To, że zabija kreatywność też już nie jest wiedzą tajemną, co więcej izoluje od ludzi, pochłania czas. Ale na to wszystko ma wpływ człowiek . To Ty decydujesz, czy będzie Ci pomagał, czy szkodził. To Ty decydujesz, czy Twoje dziecko gra w gry przez cały dzień, czy przez godzinę dziennie. To Ty decydujesz, czy większość swojego wolnego czasu spędzisz na portalu społecznościowym, czy spędzisz czas aktywnie, na powietrzu, czy po prostu z rodziną. To wszystko zależy od nas ludzi. I nie musi być prawdą, że kiedyś to było jakoś fajniej. Tak fajnie może być dziś. To wszystko zależy od Ciebie. Czy w ogóle proponujesz dziecku, wyjście na spacer, jazdę na rowerze, granie w grę planszową, w badmintona? A może najlepiej zacząć od siebie, a potem wymagać od młodszego pokolenia? Dziś najłatwiej sięgnąć po telefon, tak po prostu bez wysiłku, usiąść na kanapie z telefonem przecież tam jest wszystko. Jest wszystko, to prawda i to wszystko wciąga, nim się zdążysz obejrzeć minie godzina. Wiem, bo nic co ludzkie, mi obce nie jest. Internet to pochłaniacz czasu numer jeden. Nie bez powodu mówi się o uzależnieniu od internetu. Możemy wyznaczać  granice sobie,  swoim dzieciom. To co może pozwalać na rozwój, pomagać funkcjonować w codziennym życiu, może też szkodzić, a skutki mogą być dotkliwe. Najczęściej te skutki możemy odczuwać, gdy ucierpi na tym nasz wzrok, gdy ucierpią relacje rodzinne, czy zaniedbamy obowiązki np. szkolne. Wiadomo, to już skrajne przypadki, ale trzeba być czujnym, aby internet nie wciągnął nas bez reszty, trzeba umieć zachować zdrowy rozsądek i kontrolować swoje przyzwyczajenia.

Nasze życie w sieci nigdy nie zastąpi nam życia w realu, nawet największa liczba znajomych na Facebooku, czy obserwujących na intagramie nie zastąpi nam kilku życzliwych osób w realu, nawet ogromna liczba lajków nie zrekompensuje nam uznania w realnym świecie. Jednym słowem internetowe życie nie zastąpi nam tego prawdziwego.

Kiedyś na czasie było powiedzenie „nie jesteś na facebooku, nie żyjesz”, dziś to lekko nieaktualne, bo część wybiera modniejszy dziś intagram. Za kilka lat pewnie instagram ustąpi miejsca nowemu portalowi i tak już będzie się zmieniać. Trzeba znaleźć umiar także i w tym. Mamy często pretensje, że ludzie nazbyt się nami interesują, rozsiewają plotki. Czy przypadkiem nie dajemy im na to przyzwolenia, że dzieje się to za naszą zgodą. To Twoja decyzja na ile pokazujesz siebie w internecie i jak kreujesz własną osobę, gdzie zresztą większość nie znajduje odzwierciedlenia w rzeczywistości. Zadaj sobie pytanie, czy naprawdę chcesz, żeby inni wiedzieli o Tobie wszystko, znali dokładnie każdy krok, może lepiej zachować trochę prywatnego życia dla siebie? Pokazując co u Ciebie w pewnym sensie zapraszasz ludzi do swojego życia i nie zawsze są to ludzie przychylni Tobie. Kiedyś ludzie wiedzieli o sobie nawzajem tylko tyle ile sami zaobserwowali, dziś wystarczy być tylko użytkownikiem jakiegoś portalu. Osobiście jestem tylko użytkownikiem  facebooka, co nie oznacz, że nie wiem co to jest np. instagram. Jednak nie zamierzam być użytkownikiem innych portali. Stwierdzam, iż jeden pochłaniacz czasu mi w zupełności wystarczy, może już wychodzi z mody, trudno, najwyżej będę nie na bieżąco.

Czy przypadkiem nie jest tak, że przez ilość lajków, czy liczby obserwujących, nie szukamy dla siebie akceptacji? Czy nie ujawnia się w nas wtedy potrzeba bycia zauważonym, podziwianym? Tylko pytanie, czy te wszystkie komentarze są szczere i czy ludzie naprawdę nas tak uwielbiają jak piszą, czy może stajemy się elementem jakiejś gry. Dziś jeszcze zdarzają się osoby młode, które nie są użytkownikami portali, czy możemy powiedzieć o nich, że są „zacofani”? A Ja myślę, że tacy po prostu nie maja potrzeby informowania wszystkim o swoim życiu, nowych związkach, podróżach, zmianie fryzury, zdobyciu pracy, o nich w stu procentach możemy powiedzieć, że żyją naprawdę tylko dla siebie. I na pewno wszystko co robią nie robią tego pod publikę. Nie potrzebują potwierdzenia przez uniesione łapki, że są fajnymi, mądrymi, pięknymi ludźmi. Nie polepszają sobie swojego samopoczucia czytanymi komentarzami, bo znają swoją wartość i na nic im takie potwierdzenia. Najgorsze co może robić, to budować swoje poczucie wartości na lajkach, czy komentarzach.

Od Ciebie zależy jak spędzasz czas w internecie, od Ciebie zależy, do czego wykorzystujesz portale. Od Ciebie zależy, czy Ty i Twoja rodzina będziecie ofiarami internetu, czy osobami mającymi kontrolę nad tą nową technologią. To internet jest dla ludzi, a nie ludzie dla internetu. Dziś może być też  fajnie, wszystko w Twoich rękach.

Autorka: Marta Wiechowska – Dziennikarskie Inspiracje